niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 39

~Louis~
Czekam na korytarzu szpitala już parę godzin. Patrycje przyjęto i teraz odbywają się różne badania. Jeśli przeze mnie coś stanie się z nią lub dziećmi, nie wybaczę sobie tego. To okropne na samą myśl, a co dopiero  gdybym naprawdę za parę godzin dowiedział się, że... Wolę nie kończyć. Przecież to niemożliwe. Ona przeżyje. Na pewno. W końcu zobaczyłem, że z sali wyszedł lekarz. Szybko do niego podbiegłem.
- Co z nią?
- Nie mam dobrych wieści. - po minie, wiedziałem co się stało. Ale... Przecież nie można umrzeć od jednej kłótni. nawet nie wiem kiedy na moich policzkach pojawiły się łzy. U człowieka, który nigdy nie płacze. Odwróciłem się i z całej siły kopnąłem w ścianę.
- Kurwa! - krzyknąłem. Przepełniał mnie smutek i gniew. Mojej Patrycji już nie ma. - Kurwa, kurwa, kurwa! - krzyczałem i tym razem waliłem pięściami. Świat mi się walił.
- Louis? - usłyszałem ten piękny melodyjny głos. Odwróciłem się i na wózku inwalidzkim, który prowadziła jakaś pielęgniarka, zobaczyłem moją ukochaną. - Dobrze się czujesz?
- Jezu ty żyjesz! - podbiegłem do niej i kucnąłem przy nogach. Chwyciłem jej dłoń i zacząłem całować.
- Nie Jezu tylko Patrycja. - uśmiechnęła się.- Mogę wiedzieć co ci znowu odwaliło? Za dużo kawy? - mówiła zupełnie tak, jakby zapomniała o naszej kłótni, o tym co jej powiedziałem.
- Jakiś lekarz powiedział mi, że... umarłaś.
- Co? - spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Jak widzisz żyję, oddycham i mówię.
- Co z dziećmi?
- Z dziećmi też jest dobrze.
- Na szczęście.
- Przepraszam pana, ale musimy już jechać. Pana żona musi odpocząć. - uśmiechnęłam się pielęgniarka.
Odsunąłem się i zobaczyłem jak wjeżdżają do jednych z wielu sal.
~Paulina~
Chwyciłam torbę i wyszłam z domu. Zamknęłam jeszcze tylko drzwi na klucz, po czym zaczęłam iść ulicami miasteczka. Dobrze znowu być w Polsce. Poczuć ten klimat i atmosferę. W każdym miejscu jest inaczej. Inaczej się czuje. Według mnie jest różnica między wielkim, przeludnionym Londynem, a tym małym, przytulnym miasteczkiem. Ciesze się właściwie, że tu przyjechałam. Boli mnie jedynie to, ze nie ma ze mną dziewczyn. Za nimi tęsknię najbardziej, szczególnie, że Patrycja jest w ciąży, a Ania niedługo wychodzi za maż. Jeju kiedy to zleciało? Jeszcze niedawno byłyśmy małymi gówniarami, które marzyły o wielkich rzeczach i przysięgały, że znajdą swoich książąt z bajki. Może im się udało, ale mi najwidoczniej nie. Zayn to była pomyłka. Pomyłka, którą chcę wymazać ze swojego życia. Chociaż nadal go kocham i nie potrafię za cholerę zapomnieć. Staram się, ale nie mogę. Skręciłam teraz do małego parku, aby skrócić sobie drogę. Idę do pracy. Pracuję jako opiekunka, u pewnego bardzo miłego małżeństwa. Gdy wyprowadziłam się od One Direction automatycznie musiałam liczyć się z znalezieniem pracy. W domu, było nas na tyle dużo, że nie musiałam właściwie nawet kupować jedzenia, bo zwykle zajmowała się tym Ania. Ja odpowiadałam za ogród i mniej więcej za porządek. Chociaż z tym bym tak nie szalała. W każdym razie, to co było już się skończyło i nie wróci. Trudno.
- Uwaga! Nie umiem się zatrzymać! - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam jakiegoś całkiem przystojnego chłopaka na rolkach, który jechał prosto na mnie. Zanim zdążyłam zareagować, nieznajomy wpadł na mnie i po chwili oboje leżeliśmy na trawie obok chodnika.
- Kretyn!- krzyknęłam. - Mogłeś mnie zabić!
- Ładne masz oczy. - uśmiechnął się, a mi zabrakło powietrza. On nie był przystojny, on był bardzo przystojny!
- Zwykle się mówi przepraszam, a nie wali komplementy. - powiedziałam i wstałam.
- Ja raczej nie używam takich słów jak proszę, przepraszam, dziękuję. - również wstał.
- Niegrzeczny chłopiec. Sorry śpieszę się.
- No dobra żartowałem, przepraszam. nie jestem bad boy'em i to chyba dobrze, bo jakoś chyba za nimi nie przepadasz.
- Powiedzmy, że znałam chłopaka, który za takiego uchodził i nie skończyło to się najlepiej. Dobra, ja idę.
- Poczekaj! Może chcesz się z tego zwierzyć. ? - zaczął za mną jechać na rolkach, co powoli doprowadzało mnie do szału.
- Nie, dzięki.
- A może jednak?
- Mówił ci już ktoś, ze jesteś irytujący?
- Może raz czy dwa, ewentualnie dwadzieścia. - uśmiechnął się szeroko.
- Jakoś twoje żarty mnie nie śmieszą, musisz się bardziej postarać. - znowu doszłam do ulicy, wiec rozglądając się przeszłam na drugą stronę. Chłopak cały czas za mną jechał.
- Następnym razem się bardziej postaram.
- Super, możesz w końcu sobie iść. Idę do pracy.
- Odprowadzę cię.
- Już to zrobiłeś. - powiedziałam i kiwnęłam na dom przed nami. On znowu się uśmiechnął, na co ja przewróciłam oczami i weszłam na podwórze.
- Jeszcze się zobaczymy! - W snach. - pomyślałam.
~*~
Następnego ranka obudziłam się jak zwykle około 9:00. Wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i zaczęłam poprawiać rozczochrane włosy. Nagle jednak usłyszałam jakieś stuknięcia z dołu. Coś mi nie pasowało. Przecież tylko ja mam klucze do domu, nikt więcej a byłam pewna, że zamykałam drzwi na noc. Wyszłam z łazienki i zaszłam po cichu na dół. Usłyszałam dziwny dźwięk, jakby strzelanie tłuszczu na patelni. Idąc przez korytarz do kuchni odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Nie myśląc długo, chwyciłam parasol oparty o ścianę i wkroczyłam do kuchni. Podniosłam parasolkę i już miałam zadać cios, gdy zrozumiałam kto przede mną stoi.
- Chcesz mnie tym zabić? Cóż ja ci takiego zrobiłem?  - był to chłopak, którego spotkałam wczoraj w parku. Musiałam przyznać, że odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że to jakiś złodziej, morderca czy pedofil, więc na jego widok nawet się ucieszyłam.
- Mam ci wymienić ile razy zdążyłeś mnie wczoraj wkurzyć? - zapytałam podnosząc jedną brew. Spojrzałam na kuchenkę i blat, stały tam torby z jedzeniem. - Co ty właściwie robisz? - zapytałam.
- Zgadnij. - powiedział sarkastycznie i zaczął kroić ogórka. Teraz spojrzałam na stół i zobaczyłam, że jest bardzo ładnie nakryty, a na samym środku stoi wazon z białym bzem, dzięki czemu w całej kuchni czuć było piękną woń kwiatu.
- Wiesz, że sarkazmem jakoś niekoniecznie mi się podliżesz?
- Niby po co miałbym ci się podlizywać? - zapytał nie odrywając wzroku od warzywa, ale dostrzegłam na jego twarzy uśmieszek.
- Na przykład po to, abym nie zadzwoniła na policję? W końcu włamałeś się do mojego domu. - Spojrzałam na niego jak na idiotę, myśląc w duchu, że naprawdę nim jest.
- Nie zadzwoniłabyś. - stwierdził z przekonaniem w głosie. Nie rozumiałam skąd jego pewność, skoro znamy się od wczoraj. Właśnie, znamy się jeden dzień a on już robi mi śniadanie.
- Skąd możesz to wiedzieć? - spojrzał mi prosto w oczy, a ja poczułam coś dziwnego w żołądku. Zupełnie tak samo czułam się, gdy pierwszy raz spotkałam Zayna. Potem to uczucie wróciło z podwójną siłą, kiedy Malik złapał mnie za rękę, objął czy pocałował. Nagle te wszystkie wspomnienia zagościły w mojej głowie. Nasze wspólne wakacje na Malediwach, imprezy w Las Vegas, spacery nocą po Barcelonie, wycieczki górskie w Norwegii, narty w Austrii, woził mnie po całym świecie. Kochałam te nasze ,,wypady'' do różnych miejsc, ale jednak nie za tym tęsknię. Brakuje mi jego dotyku, zapachu, śmiechu, widoku. W skrócie, brakuje mi Zayna i to cholernie.
- Bo ci się podobam. - te słowa sprowadziły mnie na ziemię. Minął moment zanim zrozumiałam ich sens.
- Ty? Mi? Chyba pomyliłeś domy Romeo. - zaśmiałam się i usiadłam przy stole zakładając nogę na nogę.
- Romeo jest nieomylny w tych sprawach. Jeszcze kiedyś staniesz obok mnie przed ołtarzem zobaczysz. - uśmiechnął się cwaniacko, co mnie trochę przeraziło, ale potem się zaśmiałam. To faktycznie jest jakiś czubek.
- Wow, nie wiem nawet jak masz na imię a ty mi mówisz, że kiedyś zostanę twoją żoną. - podsumowałam starając się aby brzmiało to jeszcze bardziej niedorzecznie niż naprawdę znaczyło. Jego to jednak nie ruszyło i kontynuował gotowanie.
- To się czuje kochanie, a poza tym ja też nie wiem jak masz na imię. - przyznał wzruszając ramionami.
- Nie wierzę, że włamałeś mi się do domu i nie dowiedziałeś się jak mam na imię.
- No dobra, chciałem sprawdzić czy mi powiesz. Przeszukałem kilka miejsc i znalazłem twój dowód osobisty Paulinko.
- ,,Kilka miejsc'' znaczy moja torebka. - odwrócił się i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Nie chciałem wyjść na chama.
- Wyszedłeś na chama. - prychnęłam. Co za debil.
- Umiesz podsumować człowieka. - Ja jednak odpowiedziałam mu tak, jakbym nie słyszała jego wcześniejszej wypowiedzi.
- A dowiem się ja ty masz na imię? - zaśmiał się pod nosem.
- Ja musiałem szukać, to i ty się wysil. - przewróciłam oczami.
- No dobra, czyli będę ci mówiła bezimienny. - uśmiechnęłam się sztucznie co jeszcze bardziej rozśmieszyło chłopaka.
- Naprawdę ani trochę nie obchodzi cię jak nazywa się facet, który wkradł ci się do domu, szperał w rzeczach i zrobił przepyszne śniadanie?
- Jeszcze nie wiem, czy przepyszne. Może tym mnie przekonasz.
- Dla mojej księżniczki będzie najlepsze śniadanie na świecie. - Potem czas mijał nam szybko. Zjedliśmy razem w miłej atmosferze i muszę przyznać, że jedzenie było świetne. Nieznajomy fantastycznie gotował. Musiał szybko jednak wychodzić, bo miał na południe do pracy, więc pożegnaliśmy się i pojechał. Spotkałam go na drugi dzień, potem znowu, znowu i znowu. Cały czas nie zdradzał mi swojego imienia. Spędzaliśmy z sobą dużo czasu. Zaprał mnie do wesołego miasteczka, do parku linowego oraz na seans filmowy. Pewnego wieczoru, gdy odprowadzał mnie pod dom stało się coś na co oboje chyba czekaliśmy.
- No i jesteśmy. - powiedział z uśmiechem puszczając moją dłoń.
- Tak szybko? Dopiero co wyszliśmy z kręgielni. - powiedziałam smutno.
- Jutro wpadnę. - powiedział i dając mi całusa w policzek poszedł. Ja stałam tyłem do kierunku, w którym zmierzał i patrzyłam na przejeżdżające samochody. Nie wiem czemu, ale nie chciałam odchodzić. Chciałam tu stać nawet cała noc. Nagle poczułam rękę na swoim ramieniu i już po chwili byłam w objęciach bezimiennego. Spojrzałam w jego mocno brązowe oczy. Było w nich coś pociągającego i magicznego. Miałam wrażenie, że już coś takiego widziałam w czyiś oczach, ale teraz nie chciałam się nad niczym zastanawiać. Po chwili nasze usta się spotkały i poczułam jego ciepłe wargi. Nie wiem ile to trwało, ale było bardzo przyjemne. Wplotłam swoje ręce w jego włosy, a on złapał mnie za kark i biodro. Rozkoszowałam się to chwilą. Po chwili jednak wszystko się skończyło, bo chłopak odsunął się ode mnie.
- Muszę już iść. - powiedział i mnie wyminął. Uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy. - Paulina! - odwróciłam się i zobaczyłam, ze stoi jeszcze jakieś pięćdziesiąt  metrów ode mnie. - Nazywam się Maciek. - krzyknął i odszedł. Ja z uśmiechem po uszy i w podskokach skierowałam się do domu. Wszystko nabierało w końcu sensu.



***
Jest kolejny rozdział, z którym miałam duży problem. Nie dość, że nie miałam weny, aby go pisać to jeszcze gdy w końcu go napisałam moja kochana czteroletnia siostrzyczka bawiła się laptopem i go usunęła. No ręce opadają! Przez pół godziny główkowałyśmy z Patrycją jak to odkręcić i na szczęście się udało, bo ja bym drugi raz tego nie napisała. Sama nie wiem co bym zrobiła gdyby nie odzyskała rozdziału.  W każdym razie rozdział jest i następny będzie za tydzień ;p Dodaję i lecę kuć z chemii, pozdrawiam ;*


1 komentarz:

  1. oo w końcu <3 kocham tego bloga, czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń