~Harry~
Szukałem tego Lou, chodząc po całym szpitalu. Byłem na większości oddziałów, ominąłem tylko ten z chorobami zakaźnymi. Stwierdziłem, że mogę nie chcący coś stamtąd wynieść. Pomyślałem, że może już go złapali i wyprowadzili na zewnątrz, więc wolnym tempem wszedłem do windy i zjechałem na sam dół. Gdy drzwi się rozsunęły, znalazłem się w holu głównym. Przeszedłem przez całą długość pomieszczenia mijając recepcje i wychodząc na zewnątrz. Ani śladu Tomlinsona. Zacząłem rozglądać się na wszystkie strony, lecz to nic nie dało. Poszedłem na parking, aby sprawdzić, czy gdzieś tam nie biega z ochroniarzami, gdy zadzwonił mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na urządzenie. Paulina. Przejechałem palcem po ekranie odbierając.- Już nie możesz beze mnie żyć? - zaśmiałem się do słuchawki.
- Debilu nie czas na żarty! - krzyknęła łkając. Stanąłem jak wryty. Coś mnie ścisnęło w środku. Mam złe przeczucia.
- Co się stało? - zapytałem już poważnie.
- Ona... Zabrali ją lekarze. Jezu Harry chodź tu szybko! Z nią jest coś nie tak! - zaczęła krzyczeć, a ja starałem się zrozumieć o co jej chodzi. Z Patrycją, coś nie tak? A może z małą córeczką Tomlinson. W każdym razie, jedna i druga opcja jest okropna.
- Już biegnę, nie płacz. - rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Wbiegłem do szpitala mijając wszystkich oburzonych moim zachowaniem pacjentów. Przycisnąłem przycisk windy. Chwilę odczekałem, po czym do niej wsiadłem. Wysiadłem na odpowiednim piętrze i pobiegłem na oddział porodowy. Zastałem tam jedynie Zayn'a z Perrie.
- Co z Patrycją? - oparłem ręce o kolana nabierając powietrze. Ten bieg był męczący. Zayn i Perrie wymienili spojrzenia, po czym Malik do mnie podszedł.
- Chodź. - powiedział. Nie czekał na mnie tylko ruszył korytarzem a zaraz za nim poszła Perrie. Zrobiłem to co mi kazał i szedłem za plecami blondynki. Szliśmy w ciszy. Zastanawiało mnie, gdzie się podziała reszta. Paulina płakała, Zayn i Perrie wyglądali jakby ktoś umarł. Na bank stało się coś strasznego. Z każdym krokiem lęk we mnie narastał. W mojej głowie pojawiały się czarne scenariusze. Boisz się. I to cholernie. Doszliśmy do jakiejś sali, pod którą zobaczyłem chłopaków i Julię. Przed prostokątne okno zobaczyłem dwóch lekarzy i pielęgniarki biegających przy łóżku jakiego pacjenta, z którym działo się coś niedobrego wnioskując po przerażeniu w oczach personelu szpitala. Spojrzałem na przyjaciół. Zastanawiało mnie czemu nie ma wszystkich. Patrycja i Lou no to wiadomo, wielcy rodzice, ale gdzie jest Ania i Paulina? Ona płakała więc może Ania ją pociesza. Tylko gdzie? I co przyczyniło się do stanu brunetki? Dlaczego wszyscy mają takie grobowe miny? Czemu my tu w ogóle siedzimy?
- Pan Styles? - odwróciłem się i zobaczyłem niskiego lekarza bez włosów na czubku głowy. Miał duży haczykowaty nos i małe szare oczy. Patrząc na niego miałem wrażenie, że nie lubi swojej pracy.
- Tak, to ja. - nie rozumiałem całej tej sytuacji. Dopiero co, wszyscy się cieszyli a teraz wyglądają jakby stała się jakaś katastrofa. Bo się stała. Nawet tak nie mów.
- Stan pana narzeczonej jest już stabilny. Udało nam się zakończyć drgawki, ale to nie koniec. Zostanie ona na obserwacji, w czasie której zrobimy różne badanie aby odkryć przyczynę. - skrzywiłem brwi. Co tu się dzieje?
- Przepraszam, ale o czym pan mówi? - zapytałem. Ania jest chora? Przecież jeszcze dziesięć minut temu tryskała energią i była zdrowa jak ryba a teraz słyszę, że jej stan jest już stabilny? To musi być pomyłka.
- To pan o niczym nie wie? - jego wzrok spoczął na Liamie, siedzącym najbliżej. Ten pokręcił głową.
- Dopiero co przyszedł, nie zdążyliśmy mu powiedzieć. - przyznał brunet. Lekarz westchnął głęboko, po czym znów spojrzał na mnie.
- Proszę za mną. - ruszył ku drzwiom sali. Szedłem za nim, mając zamęt w głowie. Co tu się do cholery dzieje? Kurwa powiedzcie mi w końcu coś! Wszedłem za doktorem do pomieszczenia i nagle wszystko uderzyło we mnie z taką siłą jakbym dostał w twarz cegłą. Stałem jak wryty nie wiedząc co zrobić. W głowie miałem pustkę. Zapomniałem o wszystkim. O ślubie, o Tomlinsonach, o Paulu, który od rana nieustannie próbuje się do mnie dodzwonić niestety bezskutecznie. Och jak przykro. Mam tu większe problemy. Jeśli to można nazwać problemem. Może ładniej by było zmartwienie. Tak, to właściwe słowo. Gwałtownie mrugałem i przeciekałem oczy mając nadzieję, że łóżko przede mną zniknie i nigdy więcej się nie pojawi. Nadal stoi. Podszedłem bliżej i usiadłem na jego krawędzi. Ona wygląda tak... Niewinnie. Chciało mi się płakać widząc ją podłączoną do sprzętu szpitalnego. To wyglądało okropnie. Nigdy nie chciałem widzieć jej w tym stanie. Bo kto by chciał? Jaki normalny człowiek chciałby, żeby jego ukochana osoba leżała nieprzytomna w szpitalu? Żaden. Właśnie, żaden.
- Pana narzeczona miała napad padaczkowy, w czasie którego uderzyła się dość mocno w głowę. - spojrzałem na nią i dopiero teraz zauważyłem bandaż na głowie. Byłem z byt zszokowany by go zauważyć. Nadal jestem.
- Czy ona ma padaczkę? - spojrzałem pytająco na lekarza. Pokręcił przecząco głową.
- Szczerze w to wątpię, ale musimy jej zrobić serię badań. Coś musiało być przyczyną tego napadu. - odwróciłem głowę i mój wzrok spoczął na blondynce. Chwyciłem jej chudą, bladą dłoń i mocno ścisnąłem.
- Czy to może być coś niebezpiecznego? Jej życie jest zagrożone? - Znów spojrzałem na niskiego mężczyznę. Lekko się uśmiechnął.
- Bądźmy optymistycznie nastawieni, proszę pana. Myślę, że wszystko będzie dobrze. - uśmiechną się i wyszedł z sali, zostawiając mnie samego z Anią.
~Parę dni później~
Wszedłem do sali Ani, w której siedziały już Patrycja z Pauliną. W ręku trzymałem pustą torbę, w którą zamierzam spakować rzeczy dziewczyny. Jutro jest ślub i lekarz pozwolił Ani wyjść na ten jeden wieczór pod warunkiem, że będzie miała przy sobie pielęgniarkę. Już jutro, będziemy małżeństwem. Już nie będzie panny Kwiatkowskiej, tylko pani Styles. O wiele ładniej to brzmi. Nagle dostałem czymś dość mocno w głowę, co sprowadziło mnie na ziemię.
- Ej Lokers! Jeszcze ślubu nie było a ty już swoją kobietę ignorujesz. - zaśmiała się Paulina. Uśmiechnąłem się lekko.
- Co mówiłaś kochanie? - zapytałem blondynki.
- Mówiłam, że sama się spakuję. - odpowiedziała spokojnie.
- Nie ma mowy. Nie waż mi się wstawać z łóżka, ja to zrobię. - położyłem torbę obok szafki z rzeczami Ani i po kolei zacząłem je wkładać. Zajęło mi zaledwie parę minut. Dziewczyny rozmawiały w między czasie po polsku. Naprawdę nie rozumiem, jak one sobie jeszcze języka nie połamały.
- Gotowe. - wyprostowałem się przeczesując ręką swoje brązowe loki. Zastanawiałem się, czy wziąłem wszystko, gdy nagle do sali weszła pielęgniarka.
- Pani Patrycjo jest już pora karmienia. - uśmiechnęła się serdecznie. Patrycja wstała i chwiejącym się krokiem podeszła do pielęgniarki. Z tego co wiem, miała ciężki poród i jeszcze nie zregenerowała sił. Niestety nie będzie jej na jutrzejszym przyjęciu.
- Miłej zabawy jutro, kochani. - powiedziała, na pożegnanie, po czym z pomocą pielęgniarki wyszła. Zastanawiałem się, czy jak kiedyś Ania będzie w cięży też tak ciężko to przeżyje. Mam nadzieję, że nie.
- To ja też już pójdę. Nie będę wam gołąbeczki przeszkadzać. - dała Ani buziaka w policzek i skierowała się do drzwi. - Zobaczymy się jutro. - pomachała do nas i wyszła. Usiadłem na brzegu łóżka Ani i spojrzałem na nią. Pomyśleć, że to już rok. Dokładnie rok temu ją poznałem. Śmiać mi się chce, jak przypomnę sobie moje startowanie do niej. Przeżyliśmy dużo wspólnych chwil, a teraz będzie tego jeszcze więcej. Mamy przed sobą całe życie. Życie razem.
- Harry mogę mieć do ciebie prośbę? - zapytała łagodnie.
- Oczywiście, słucham? - spojrzała niepewnie najpierw na drzwi, potem na mnie. Chwilę się zastanawiała nad wypowiedzią. Potem się lekko skrzywiła i pokręciła głową.
- Głupio mi cię o to prosić, ale jestem... Jestem głodna i czy mógłbyś zejść do bufetu na dół i przynieść mi coś do jedzenia? Proszę. - uśmiechnąłem się szeroko. Przez krótką chwilę naprawdę obawiałem się, że coś ją boli, lub coś się stało.
- Już idę, kochanie. - pocałowałem ją w czoło. - To co? Chcesz jakąś kanapkę czy sałatkę?
- Kanapkę.
- Z czym?
- Z dam się na twój gust. - wstałem i podszedłem do drzwi.
- Woda czy cola?
- Żyjesz ze mną tyle czasu i naprawdę nie wiesz? - uniosła śmiesznie brwi. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę cicho po czym równocześnie powiedzieliśmy: Cola. To właściwie było oczywiste, ale ja miałem jeszcze czasami takie momenty, w których patrząc w jej niebieskie oczy nie myślałem racjonalnie.
~Ania~
Ania, Ania, Ania...
Musiałam się pozbyć jakoś Harrego z pomieszczenia. Wcale nie byłam głodna, chciało mi się wymiotować, ale przecież mu tego nie powiem, bo będzie dramatyzował.
Ania, Ania...
Och przestań! - pomyślałam. Miałam już tego dość. Cały czas słyszę swoje imię i nie mam pojęcia, czy to faktycznie ktoś woła, czy ze mną jest już aż tak źle. Ja wariuje, no po prostu wariuje. Jutro obudzę się w pokoju bez klamek ubrana w kaftan bezpieczeństwa.
Aniaaa, Aniaaa! Ania....
- Ja pierdole! - krzyknęłam już mocno zdenerwowana. To coś zaraz rozsadzi mi głowę, boli jak cholera. Nie wiem już co mam robić. Starałam się nie dać po sobie poznać jak fatalnie się czuję, ale już nie dam rady. To za dużo.
Ania, Ania, Aniaa...
Dosyć! Odpięłam od swojej ręki kroplówkę i wstałam. Chwiejąc się wyszłam na korytarz i ruszyłam przed siebie. Nie dbałam o to, że miałam bose stopy. To był mój najmniejszy problem. Chciałam uciec. Uciec przed tym głosem.
Ania...
Wyszłam na schody i zaczęłam iść po nich w górę. Nie wiem gdzie idę, po co i na jak długo. Chociaż to ostatnie wiem. Będę iść tak długo, dopóki ktoś mnie nie znajdzie i siłą nie zaciągnie do tego łóżka. Co się ze mną dzieje? Czemu nie jest tak jak wcześniej? Dlaczego nie mogę siedzieć w domu razem z Harrym i oglądać filmów jak kiedyś? Czemu nie mogę dokuczać Louisowi i czekać na jego ruch? Czemu nie mogę gotować razem z Niallem i chodzić na zakupy z dziewczynami? Za co kurwa muszę tu tkwić? Nagle stało się coś dziwnego. Chwyciłam się barierki, bo nie mogłam ustać na nogach. Zaczęłam się wolno osuwać w dół. Świetnie, kto mnie tu znajdzie? Pogratulować inteligencji Aniu. Usiadłam na schodku i starałam się uspokoić. W głowie mi szumiało. Zupełnie jak zepsute radio. Postanowiłam wrócić do tego pieprzonego pokoiku. Wstałam i chciałam zrobić krok do przodu, ale nie poczułam schodka. Zrobiło się ciemno.
~Paulina~
Jestem głupia. Będąc u Ani zapomniałam komórki. Brawo. Wjeżdżałam właśnie windą na odpowiednie piętro. Świetnie, spóźnię się na spotkanie z Maćkiem. Cholera, czemu te windy tak wolno jeżdżą?! Mogłam iść schodami. Zaczęłam chodzić z niecierpliwiona w kółko i gdy prawie wychodziłam dziurę, drzwi się rozsunęły. Weszłam, a raczej wbiegłam na korytarz szpitala i skręciłam do odpowiedniej sali. Od razu zobaczyłam moje iPhone na szafce. Podeszłam i wzięłam go do ręki. Spojrzałam na łóżko w celu wytłumaczenia przyjaciółce, co tu robię, lecz jej nie było. Pościel szpitalna była poskręcana i częściowo leżała na podłodze. Może już poszli? Ale wtedy spotkałabym ich w windzie, a dodatkowo torby stoją obok łóżka. Coś mi tu nie gra. Szybko wystukałam numer do Loczka i przyłożyłam ucho do telefonu. Po kilku sygnałach odebrał.
- No co tam? - zapytał dość wesołym tonem, a z tyłu słychać było piski dziewczyn. Wyszedł już na ulicę? Zostawił Anie? Co tu się dzieje?
- Wyszliście już ze szpitala? - zapytałam, mając nadzieję, że nie odpowie przeczeniem.
- Nie, jestem w stołówce. - Kurwa. Może wzięli ją na badania?
- Ania jest na jakimś badaniu? - błagam, niech ona będzie na jakimś rezonansie, biopsji czy nawet prześwietleniu. Proszę.
- Nie, leży w pokoju. Stało się coś? - Tak, narzeczona ci zwiała.- pomyślałam.
- Jej tu nie ma. - powiedziałam cicho, lecz dosyć wyraźnie aby zrozumiał.
- Co? - gówno kurwa. Za jakiego ona debila wychodzi.
- Chodź tu szybko a nie zadajesz głupie pytania! Musimy ją znaleźć. Powiadomię pielęgniarki i lekarza. - rozłączyłam się i pobiegłam do najbliższej pielęgniarki jaką znalazłam i powiedziałam o wszystkim. Ta najpierw sprawdziła w swoich systemach czy aby na pewno Ania nie ma badań. W między czasie doszedł do mnie Harry. Gdy upewniła się, że nie, wszczęła alarm wśród pielęgniarek, ochroniarzy i lekarzy. Pół szpitala szukało Ani.
***
Jak tam święta? Moje się udały i to bardzo ;* Teraz szykuję się do sylwestra! Zarąbiście będzie!
Pozdrawiam,
Rouse Błaszczykowska xoxo